Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Tofik83 z miasta Częstochowa. Mam przejechane 24264.10 kilometrów + około 5000 km poza bikestats. Jeżdżę z prędkością średnią 25.01 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Tak było: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Tofik83.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

maraton/zawody

Dystans całkowity:639.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:34:18
Średnia prędkość:19.23 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:37.59 km i 1h 54m
Więcej statystyk
  • DST 5.00km
  • Czas 00:24
  • VAVG 4:48km/h
  • Aktywność Bieganie

Nocna Wataha !!! :-)

Piątek, 20 kwietnia 2018 · dodano: 28.04.2018 | Komentarze 1

O tym, że będzie organizowana Nocna Wataha znać dała mi Daria :)
Później męczyła i namawiała mnie Żona więc zapisałem się na listę uczestników. Niestety do biegu nie przygotowywałem się prawie w ogóle, chyba że za przygotowania przyjąć jedno bieganie i chyba 3 jazdy na rowerze :) Ale można i tak !!
Całego smaczku dodawał fakt, że bieg miał odbywać się po ciemku, przez las a zalecanym elementem wyposażenia była latarka. To nic, że ludzie mieli profesjonalne latarki czołówki a ja latarkę rowerową w ręce :) Co prawda obawiałem się, że gdzieś się zgubię albo, że się przewrócę, połamię okulary, zedrę połowę twarzy, rozwalę kolano i zgubie się po czym będą mnie szukały helikoptery krążące nad lasem z takimi wielkimi reflektorami :D Jednak nic złego się nie wydarzyło, a po odebraniu numeru startowego dla siebie i pakietów dla Skowronków było trochę pogaduch, trochę jako takiej rozgrzewki po czym czekaliśmy we dwójkę (Rafał nie biega z maślakami i pobiegł na 10km :D ) na godz 20.45 na start biegu na 5 km. Miałem biec z Darią ale zaraz na starcie lekko się zgubiliśmy i zostałem sam więc pomyślałem, że biegnę jak mogę i na ile mnie stać. O dziwo nie wyprzedzali mnie wszyscy po kolei, raczej pojedyncze osoby. Mnie udało się też kilka osób wyprzedzić. Całość przebiegłem swoim tempem i dopiero w domu przyznałem, że teoretycznie mogłem pobiec troszkę mocniej. Tak sobie myślałem, że jak zejdę poniżej 30 minut to będzie fajnie, a okazało się, że zszedłem poniżej 25 minut a to już jest REWELACJA !! – podkreślę raz jeszcze brak przygotowań!!!
Napisałbym coś na temat walorów trasy ale było ciemno więc cóż: był szuter, piach, typowo leśne ścieżki i chyba nie więcej niż 50 metrów asfaltu - na mecie. Aaaaa była zupa fasolowa, kawa, herbata i woda heh.
Generalnie przybiegłem na 37/90 miejscu więc do 1/3 stawki była blisko ;) Do miejsca w "20" strata około 1,5 minuty - na pewno do zrobienia!
Fajna zabawa, fajny klimat, ciemno, co jakiś czas, głównie na początku, rozlegało się w lesie głośne „aauuuuu” – w końcu to bieg wilczy :D Kolejny etap w lipcu, może znowu coś mi odbiję i pobiegnę ale tym razem chociaż z krótkim okresem przygotowań ;)


  • DST 38.50km
  • Czas 01:55
  • VAVG 20.09km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

VI Maraton MTB Jastrzębi Łaskich

Niedziela, 25 września 2016 · dodano: 29.09.2016 | Komentarze 4

25-09-2016 w Łasku koło Łodzi odbył się VI Maraton MTB Jastrzębi Łaskich (Jastrzębie Łaskie to klub kolarski z Łasku). Kiedy przeczytałem o możliwości wybrania trasy 60-cio (tzw. Giga – 3 pętle po 20 km) i 30-sto (tzw. Mini – 3 pętle po 10 km) kilometrowej, ze względu na średnio regularną ostatnio jazdę, postanowiłem pojechać krótszą trasę traktując wyścig treningowo. Miał być trening a wyszedł kawał mocnej jazdy, ale po kolei…
Do Łasku dojechałem w okolicach godz. 10 i w zasadzie od razu poszedłem załatwić formalności w Biurze Zawodów. Następnie pora na zjedzenie czegoś oraz na przygotowanie się do startu: przebranie, sprawdzenie ciśnienia w kołach, dopompowanie amortyzatora i wreszcie rozgrzewka. Jeździłem po szosie ale zacząłem rozmawiać z 2 osobami i postanowiliśmy przejechać się kawałek trasą maratonu. Tak nam się spodobało że przejechaliśmy jedno całe okrążenie więc widziałem czego można się spodziewać. Pierwszy raz podczas rozgrzewki przejechałem 24 km! Do tego piękna, wręcz letnia, pogoda więc nic tylko jechać :)



Start odbył się punktualnie o godz 12 z boiska na terenie szkoły z tym, że najpierw jeszcze tzw. runda honorowa wokół boiska której w zasadzie nigdy nie ma bo ludzie od razu jadą na maksa. Zaraz wyjazd z terenu szkoły i dosyć szeroka szutrowa droga gdzie jechaliśmy coś około 35 km/h. Za chwilę droga lekko się zwężała (unosiły się też niesamowite tumany kurzu) i zastanawiałem się kiedy ktoś, przez tzw. „mistrzów pierwsze prostej”, zaliczy pierwszą glebę. Niestety nie trzeba było długo czekać – kilka rowerów przede mną ktoś efektownie poleciał zabierając ze sobą chyba ze 2-3 osoby.



Udało mi się wyhamować i ominąć te osoby, jeszcze kawałek jedziemy szeroką drogą ale już za chwilę w lesie, droga zwęża się do pojedynczej, wyboistej, krętej ścieżki i tak prowadzi zdecydowaną większością trasy. Teraz jedziemy wąskim singielkiem między drzewami wzdłuż rzeki – trzeba uważać bo chwila nieuwagi może zaowocować wpadnięciem do wody a chyba nikt nie miał na to ochoty, a przynajmniej nie z rowerem :) Ścieżka jest kręta, jest sporo niewidocznych, bo pod trawą, dziur i kilka piaszczystych uskoków więc prędkości nie są oszałamiające. Jedzie się jednak dość płynnie – selekcja na pierwszej prostej chyba dokonała się sama. Dojeżdżamy do mostu nad rzeką pod który podjeżdżamy po wale przeciwpowodziowym aby z tego samego wału niemal zeskoczyć po drugiej stronie rzeki. Dalej trochę po piasku z najbardziej denerwującym odcinkiem poprzecznych dołów które wytrzęsły wszystkimi konkretnie a zaraz dalej śmigamy po glinie (?) lub czymś innym co było mokre i grząskie. Trasa cały czas wąska tak, że nie ma szans na wyprzedzenie ani zostanie wyprzedzonym.
Wysokie krzaki i trawa o które zahacza się kierownicą i kolanami skutecznie uniemożliwiają takie manewry. Ale nie jest to długi odcinek. Maleńki podjazd, kawałek szutru i znowu kawałeczek podjazdu do luźnych kamieniach, znowu kawałek szutru i rozjazd. Tu teren dla mnie przyjemniejszy (bo bez tych nieszczęsnych poprzecznych przeszkód), ścieżki wąskie a na nich ściółka leśna z niewielką ilością piachu.



Ten fragment można pokonać dosyć sprawnie ale trzeba trochę pobalansować między drzewami i uważać by nie zahaczyć kierownicą o któreś drzewo– na rekord prędkości nie ma co liczyć :). Dalej przejazd przez wielkie łachy piasku w ilości chyba 3 – istne piaskownice... Znowu kluczenie po lesie, jakiś jeden czy drugi podjazd. Gdzieś jest jeszcze mały zeskok z jakiegoś wału prosto w piach gdzie nie sposób ukręcić – trzeba zeskoczyć z roweru, przebiec kilka metrów i ponownie na rower wskoczyć. Jeszcze w lesie trzeba się trochę rozpędzić aby przeskoczyć przez 2 poprzecznie rzucone/powalone drzewa. Dalej już bez żadnych dziwactw w okolice szkoły gdzie trasę wytyczono chyba większością alejek z przyszkolnego parku :)



Aha no i obowiązkowy, po każdym okrążeniu, przejazd wokół boiska co okazało się fajnym pomysłem bo można było dopingować „swoich” zawodników. Po wyjeździe z terenu szkoły to samo co powyżej jeszcze 2 razy…
Okazało się, że pętla nie ma 10 km ale niedużo brakuje do 13 km – licznik pokazał mi ok. 38,5 km.
Oznakowanie trasy bardzo dobre, w wielu miejscach stały osoby które kierowały zawodników we właściwą stronę więc nie było możliwości aby się zgubić. Na mecie (obok boiska) 2 stoiska gastronomiczne gdzie podawano posiłek regeneracyjny (smaczny makaron z sosem mięsnym) ale gdzie również osoby nie startujące mogły coś kupić dla siebie.

Generalnie fajna impreza, fajna trasa (która pomimo braku podjazdów/przewyższeń) dała mocno w kość. No i nawet wynik fajny bo w ćwiartce :P : z czasem 1 godz 55 min zająłem 16-ste miejsce na 65 zawodników na dystansie Mini :-)




  • DST 46.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 21.23km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

MTB CROSSMARATON -> Morawica

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 11.08.2016 | Komentarze 0

7-08-2016 nadszedł czas na „wakacyjną Morawicę” - tak organizator cyklu MTB CROSS MARATON określił ten wyścig. Wakacyjna, bo miało być „tylko” 505 metrów przewyższeń na 45 km więc, nie oszukując się, jak na ten cykl zawodów to raczej mało. Ale mała ilość przewyższeń nie musi przekładać się wprost na stopień trudności trasy.



Start zawodów odbył się jak zawsze, o godz. 11, z centrum Morawicy. Przez miasto byliśmy poprowadzeni przez policyjny radiowóz i już wtedy prędkość (na szosie) dochodziła do 40 km/h. Przyznaje, obawiałem się, że braknie mi przełożeń :) Na szczęście asfaltowa dojazdówka nie jest długa więc za chwilę zaczyna się redukowanie biegów bo wjeżdżamy w wąską ścieżkę (gdzie przez nagłe niepotrzebne przyhamowanie kogoś z przodu na chwilę nie tylko ja stanąłem na przednim kole…) z pierwszym krótkim ale stromym podjazdem gdzie już trzeba zrzucić na najmniejszą tarczę z przodu i gdzie już są osoby które rower wprowadzają. Jak jest powoli do góry to znaczy, że zaraz będzie szybciej na dół. No i jest – ścieżki podobne do tych jakie mamy w okolicach Częstochowy więc jedzie mi się bardzo dobrze i szybko więc można wyprzedzić kilka osób.



Po jakimś czasie oglądam się za siebie i….jest pusto – razem z 2 zawodnikami oderwaliśmy się od całego peletonu i chyba jesteśmy gdzieś między czołówką i pozostałymi zawodnikami. No to rewelka !! Tempo chyba każdemu pasuje, co chwilę ktoś wychodzi na zmianę więc myślę sobie, żeby jak najdłużej utrzymać się w tej grupce. Ale… na jakimś korzeniu dobijam tylnym kołem tak, że słyszę i czuję jak obręcz przygniata oponę z dętką i uderza właśnie w korzeń. Spoglądam na tylko koło i zastanawiam się czy złapałem kapcia – na razie jest ok więc zasuwamy dalej. Niestety jak na którymś zakręcie mocno uciekł mi tył i dobiłem tylne koło jeszcze ze 2 razy zrozumiałem, że zrobiła się w dętce jakaś mała dziura przez którą uchodzi powietrze. Trzeba zmienić dętkę :( Zjeżdżam na bok, patrzę na licznik, a to jest 8 kilometr trasy i 20 minut jazdy więc średnia na poziomie 24 km/h ! Zaczynam wymieniać dętkę (przy okazji zalewa mnie pot), zajmuje mi to około 9 minut (przekonuje się o tym porównując czas jazdy z mojego licznika i czas końcowy na mecie). W zasadzie wyprzedzają mnie wszyscy… Więc teraz jedna myśl – ma być „ogień” do mety, muszę wyprzedzić jak najwięcej ludzi!! Nikomu nie mogę odpuścić!
No to zaczynam zabawę od początku – ruszam mocno ale równo, bez niepotrzebnych zrywów. Za chwilę doganiam pierwsze osoby, później kolejne, i kolejne. Poznaję niektóre osoby jak wyprzedzały mnie na przymusowym postoju.



Niedługo dalej jest pierwszy punkt kontrolny gdzie ktoś robi zdjęcia. Wyprzedzając kogoś krzyczę do fotografa, że poproszę o ładne zdjęcie co wynagrodzi mi nerwy związane z wymianą dętki. W odpowiedzi słyszę, że „jest bardzo ładne” :P Dojeżdżamy do pierwszego bufetu który miałem ominąć ale okazuje się, że uzupełnienie bidonu jest konieczne. Dodatkowo wylewam sobie na kark kubek zimnej wody, dalej jedzie mi się cały czas bardzo dobrze. Kiedy widzę przed sobą kolejną osobą tłumaczę sobie, że z tym zawodnikiem walczę o zwycięstwo więc gonię – taka wyjątkowo skuteczna automotywacja heh. Po jakimś czasie doganiam zawodników tylko nieznacznie ode mnie wolniejszych więc wyprzedzanie przychodzi trudniej bo niejednokrotnie przez jakiś czas tasujemy się na trasie, czasami nie ma miejsca żeby wyprzedzić, ewentualnie nie odpuszczają więc trzeba przyśpieszyć aby ich „urwać z koła”. W pewnym momencie jadę i widzę przed sobą…rzekę!! Bez mostu, bez kładki! Nie decyduję się przejechać, przenoszę rower w wodzie po kolana, wskakuję na siodełko, w butach bajoro :) ale jadę dalej. Kilka kilometrów dalej znowu rzeka (pewnie ta sama) i znowu konieczność przenoszenia roweru. W okolicach 30 km najtrudniejszy podjazd tego wyścigu. Duża stromizna przypominająca trochę podjazd pod częstochowską Górę Ossona ale wydająca się bardziej stroma. Widzę, że ludzie schodzą z rowerów więc krzyczę, żeby dali szansę powalczyć – wszyscy ustępują miejsca a mnie…udaje się podjechać wyprzedzając kilka osób. Ktoś krzyczy „brawo, gratuluje” – fajne zachowanie bo mocno motywujące. Zaraz jest jednak kawałek zjazdu i druga część podjazdu. Tu też wyprzedzam walcząc do końca, zatrzymuje mnie poprzeczny, wytarty, mokry i przewrócony pieniek drzewa na którym przekręca mi tylne koło przez co staję w momencie i pewnie dość komicznie (bo przy zerowej prędkości) upadam na bok nie zdążając wypiąć się z bloków. Ale co powalczyłem to moje, nie odpuściłem do końca! Dalej stromy zjazd gdzie nauczony doświadczeniem z Piekoszowa sprowadzam rower. Nie ma co ryzykować, najważniejsze aby w całości dojechać do mety. Tu niestety wyprzedzają mnie osoby które ja wyprzedziłem na podjeździe. Za jakiś czas doganiam i wyprzedzam ich na mniej technicznych odcinkach. Dalej nic godnego uwagi długo się nie działo.



Mijam drugi bufet z którego „w locie” biorę tylko kubek wody polewając ponownie kark. Po drodze jeszcze kogoś wyprzedzam. Ciekawiej jest na jakieś 2-3 km przed metą gdzie na ostatnim podjeździe po luźnych kamieniach/tłuczniu zbliżam się do jednego zawodnika i siadam mu na koło na zjeździe. Teraz jest zakręt o 90 stopni w prawo i ostatni szutrowy podjazd. Siedzę mu na kole i czekam tylko aż się spojrzy za siebie. Ogląda się, za chwilę z powrotem odwraca głowę w kierunku jazdy a ja wtedy zjeżdżam na drugą stronę i atakuję. Widzę, że próbuje usiąść mi na koło ale tyle co to robi przejeżdżam na drugą stronę. Zmieniam stronę podjazdu chyba ze 3 czy 4 razy, dodatkowo wiatr wiejący w twarz robi swoje aż…zostaję sam :D Teraz już tylko delikatny zjazd do mety. Jadę równo ale i spokojnie aż na kilkadziesiąt metrów przed metą mam tego samego zawodnika na plecach. Jak tylko go zobaczyłem od razu dokręcam ile sił w nogach by po chwili wstać na pedały i samotnie przekroczyć linię mety -> finisz wygrany!!



Patrzę od razu na licznik a ten pokazuje 46 km i czas jazdy 2 godz i 10 min.
Po chwili przychodzi sms od organizatora gdzie widnieje czas 2 godz i 19 minut… straciłem około 9 minut na wymianę dętki. Wielka szkoda, ale cóż – takie jest to rowerowanie. Ja pierwszy raz od kilku lat złapałem kapcia na maratonie. Lepszy kapeć niż np. zerwany łańcuch czy pokrzywiona przerzutka (kiedyś to przerabiałem…) które w zasadzie często uniemożliwiają kontynuowanie jazdy.
Wyniki organizatora więc uwzględniające czas pobytu na trasie, więc 2 godz. 19 minut :
OPEN 101/168
M3 43/72

Z powyższego wynika, że od wymiany dętki wyprzedziłem jakieś 60 osób. No i nie byłbym sobą gdybym nie sprawdził wyników odejmując sobie tylko te stracone 9 minut. Okazuje się, że gdyby nie kapeć byłbym OPEN 73/168 i M3 27/72. Byłaby życiówka na tym cyklu…
O ile o oznakowaniu trasy tym razem złego słowa nie powiem, to zupa grochowa z chlebem jako posiłek regeneracyjny średnio mi podpasował…

  • DST 50.50km
  • Czas 02:53
  • VAVG 17.51km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

MTB CROSSMARATON -> Piekoszów

Niedziela, 5 czerwca 2016 · dodano: 13.06.2016 | Komentarze 2

W Piekoszowie, z przyczyn osobisto-sentymentalnych musiałem być. I byłem:)

Chciałoby się powiedzieć – kwintesencja MTB :)  I, jeśli chodzi o trasę to tak było, ale po kolei a raczej tyle ile pamiętam…
Sam start opóźniony o kilkanaście minut ale to akurat nie wina Orga – dostali podobno telefon że jakiś nieplanowany wcześniej pociąg ma jechać, a ponieważ na trasie był przejazd przez przejazd :P podjęto, moim zdaniem słuszną decyzję, o przesunięciu startu. No, ale startujemy. Runda rozjazdowa po asfalcie/kostce brukowej ma jakieś 20 m!! I od razu szuter a dalej bardziej terenowa jazda.

Jeszcze przecięcie drogi asfaltowej, może znowu ze 20m asfaltu i zaczyna się za chwilę jazda wąską ścieżką gdzie mieści się 1 rower i od razu trzeba mielić. Po paru minutach pasowałoby się napić ale okazuje się, że…zgubiłem bidon ;(  Nie wiem który to już raz, ale wnerw był mocny tym bardziej, że trasa długa, ciężka a temperatura wysoka! Dalej wjeżdżamy w normalniejszy teren, tzn zaczynają się długie, ale łatwe technicznie, podjazdy - wszystko do podjechania. Muszę prosić co kilka minut obcych ludzi o łyk picia. Prawie wszyscy dzielą się tym co mają. Myślę sobie, żeby nie jechać teraz za mocno bo bufet dopiero na 20km. Gdzieś po drodze ktoś daje mi bidon 0,5l – wybawca :D Ale jest w nim tylko, czy może „aż” woda. Dojeżdżam do bufetu gdzie muszę się zatrzymać (nie planowałem) i kiedy dziewczyny z obsługi nalewają izotonik ja wypijam ze 2 kubki. Po kilku minutach zaczynam jechać lepiej.

Od bufetu robimy pętlę o długości 7 km która wydawała się tylko podjazdem hehe bo zjazd po piachu więc nie było się gdzie rozpędzić a jeszcze trzeba było dokręcać żeby się nie zakopać. Na 27 km ten sam bufet więc mając na uwadze upał i jeszcze 23 km dopełniam bidon do pełna i zasuwam dalej. Tu mijam się z jednym gościem któremu siedzę chwilę na kole, chcę dać mu zmianę ale mówi że oszczędza siły na jakiś mega podjazd na 30 km. Pomyślałem, że jak tak to może też chwilę odsapnę. No to odsapnąłem i podjechałem niemal gwałcąc się czubkiem siodełka :) Dalej ciągle do góry lub na dół. Mijam ludzi którzy połapali kapcie, jednego zawodnikowi jadącemu przede mną strzelił łańcuch – współczuję i jednocześnie cieszę się, że miałem więcej szczęścia.

Dalej kolejny podjazd, dalej zjazd i okazuje się, że dosyć szybko (za szybko) najeżdżam na zjazd nazywany na forum „zjazdem ś.p. Marka Galińskiego” – usiana dużymi kamieniami porośniętymi mchem i przykryta trawą ścianka w dół. Zdążyłem tylko przesunąć tyłek za siodełko i krzyknąć „o k...a!!!” ostrzegając jadących za mną którzy zaczęli wcześniej hamować. Ja ten zjazd niestety podzieliłem na 3 części: 1/3 zjechałem czy raczej pomiotało mną na kamieniach, 1/3 przeleciałem (przez kierownice na te kamienie) i 1/3 sprowadziłem rower. Tutaj WIELKI minus dla Orga – na całym maratonie nie było żadnej tabliczki z „!!!” która informowałaby o miejscu trudnym technicznie/niebezpiecznym. Widząc takie oznaczenie pewnie wiele osób zachowałoby wzmożoną czujność i nie byłoby później kolejki do punktu medycznego! Ja nie odważyłbym się zjechać - sprowadziłbym rower. Pozbierałem się jednak jakoś i pojechałem dalej, ale już asekuracyjnie na zjazdach. Zresztą niedaleko była kolejna ścianka gdzie wszyscy zbiegali tak, że prowadzone rowery chciały nas wyprzedzić… - tu też powinno być oznaczenie !!! No ale jedziemy dalej aż dojeżdżamy do jakichś schodów na trasie – całkiem serio -> chyba ze 30-40 wysokich stopni będących częścią szlaku pieszego po których rower trzeba było wnieść. No to jakoś wniosłem chociaż przyjemne to nie było. Za jakiś kawałek, gdzieś w okolicach 42 km…bufet którego miało nie być ale okazało się, że dzieciaki z krótszego dystansu pomyliły trasę i pojechały na większą pętlę i to dla nich jak będą wracały.

W tym miejscu kolejny minus – oznaczenie trasy miejscami fatalne, o zamieszaniu z kolorami strzałek nie wspomnę. Wiele osób pomyliło trasę. Mnie się ta sztuka na szczęście nie udała ale to przez przypadek. Gdybym miał nadrobić ze 20 km chyba bym umarł ;) Końcówka częściowo pokrywała się z początkiem – jakieś niewidoczne, bo pod trawą, kocie doły które wytrzęsły wszystkimi niesamowicie. No ale jest meta – czas poniżej 3 godzin i miejsce w 100 daje satysfakcje chociaż pewne zniesmaczenie pozostaje. No ale makaron był smaczny, nawet bardzo !!!

Generalnie poza minusem z oznakowaniem trasy i WIELKĄ wpadką za brak oznaczenia miejsc niebezpiecznych było świetnie. Ujechałem się mocno (na trasie minąłem 2-3 osoby siedzące na trawie; kiedy zapytałem czy jest ok odpowiadały, że to skurcze...) i zadowolony wróciłem do domu. Tylko ręka wyglądała wieczorem (już umyta) tak:


No to teraz wyniki
OPEN mężczyźni  ->  94/193
OPEN OPEN  -> 96/209
M3 -> 38/82

p.s. pozdrowienia dla Renaty!


  • DST 65.00km
  • Czas 03:01
  • VAVG 21.55km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skandia LangTeam Kraków

Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 12.05.2016 | Komentarze 3

Krakowska Skandia to od kilku lat Mistrzostwa Polski Energetyków więc jak tylko jest możliwość to trzeba jechać :) Tym bardziej, że w zeszłym roku moja ambicja została mocno podrażniona :D

Nigdy nie udaje mi się zapamiętać trasy krok po kroku więc opis jaki jest każdy widzi:
Po starcie runda rozjazdowa wokół błoni co okazało się świetnym pomysłem organizatorów bo do wjazdu w teren stawka rozciągnęła się na tyle, że w zasadzie nie było korków. A teren nie był byle jaki (chociaż wiele osób pomyśli, że w Krakowie ciekawych ścieżek się nie znajdzie) czego wynikiem wiele osób prowadzących rowery już na początku w Lasku Wolskim.

Dla mnie jedynym kawałkiem nie do podjechania, przez błoto i ślizgające się koło, był wąwóz więc kilkanaście kroków trzeba było z rowerem biec. Tutaj też, tzn jeszcze w Lasku Wolskim, okazywało się, że w zasadzie co chwilę trzeba było mielić na młynku żeby podjechać. Zjazdy z kolei szybkie i kręte co z kolei wymagało posiadania dobrej techniki jazdy (której mi brakuje) – ale zabawa konkretna. Dalej wyjazd z terenu, przejazd przez mostek nad drogą i kawałek asfaltowo, szkoda tylko że pod wiatr który na odkrytych przestrzeniach mocno utrudniał jazdę. Z całej trasy zapamiętałem to, że praktycznie cały czas było do góry albo w dół :P Nawet asfaltowe podjazdy które nie wydają się być nie do podjechania trzeba było kończyć na młynku – czyli fajnie bo człowiek kręci jak szalony licznik pokazuje średnią rzędu 7-9 km/h. W jednym takim miejscu gdzie górka wydawała się nie mieć końca stało dwóch kibiców i już z daleka biło brawo i krzyczało „brawo, brawo!” – fajne, motywujące zachowanie. Było też kilka odcinków widokowych jak chociażby wyjazd z terenu na jakąś polanę i widok pagórków porośniętych rzepakiem – jak malowane! Były też kawałki widokowe w lesie – jakieś wąskie ścieżki a obok kilka metrów w dół -> jakiś wąwóz czy „cuś” :D. Był też drugi bufet na którym musiałem się, zgodnie z planem, zatrzymać. Był długi zjazd po kamieniach po których miotało wszystkimi jakby byli na jakimś detoksie :P Znalazło się kilku zawodników którzy mieli nieszczęście złapać kapcia jak i takich którzy zaliczyli glebę. Do tego jakieś kolejne błota, kałuże itp. przez co tak dokładnie wyczyszczony i nasmarowany rower nadawał się do ponownego czyszczenia a ja do prania… Aaaa no i na koniec ostatni podjazd po kostce brukowej gdzie tyle co wyprzedziłem jedną osobę po czym zrzuciłem łańcuch na młynek i łańcuch mi spadł więc człowiek zatrzymuje się wtedy w momencie; generalnie musiałem zejść z roweru 3 razy. Poprawiłem łańcuch i dogoniłem tego samego zawodnika a zaraz dalej minął nas pilot i dwóch zawodników w najdłuższego dystansu którzy minęli nas na tym podjeździe jak furmankę z gnojem :)

Ostatni fragment to szybki zjazd kawałkiem podjazdu z początku wyścigu na którym trzeba się było trochę nagimnastykować, kawałek po asfalcie, dalej po trawie i koniec, meta. Fajne uczucie kiedy wpadasz na metę i walczysz o każdą sekundę a znajomi drą się jak poparzeni dopingując –> wtedy dociska się pedały nawet rzęsą i zapomina się na chwilę o zmęczeniu :)

Zakładałem, że wykręcenie czasu w okolicach 3 godzin będzie świetnym wynikiem, a zejście poniżej 3 godzin to będzie już rewelka. Okazało się, że z licznika wyszło mi 2 godz i 59 minut a czas podany oficjalnie to 3 godz i 1 minuta – wiadomo -> postój na bufecie + nałożenie łańcucha. Ale generalnie – jest a raczej było SUPER !!!

Generalnie z czasu jestem zadowolony, trasa świetna, wynik w Skandii też mnie satysfakcjonuje tylko klasyfikacja energetyków mi się nie podoba :P

Skandia Open: 143/535
Skandia M-3:      51/214
Mistrzostwa Polski Energetyków open    17/70
Mistrzostwa Polski Energetyków M-1       7/40

A tu jeszcze na czyściocha przed startem:




  • Czas 00:58

III CROSS Duathlon Częstochowa

Niedziela, 4 października 2015 · dodano: 05.10.2015 | Komentarze 5

W związku z tym, że tegoroczne starty w różnorakich zawodach to jakaś katastrofa kiedy tylko dowiedziałem się, że w Czewie startuje kolejna edycja CROSS Duathlonu postanowiłem… wystartować :)

Tylko jak ma wystartować ktoś kto w zasadzie nie biega? Przed tymi zawodami miałem wybiegane ok... 18 km co dawało perspektywy co najwyżej na… ukończenie heh. I taki był też cel: ukończyć. Opracowany został nawet "plan taktyczny" :) który obejmował bieg swoim tempem na pierwszym okrążeniu, później miał być ogień na rowerze oraz „pójście w trupa” na ostatnim okrążeniu które pokonywało się znowu biegnąc.
Po odhaczeniu się w biurze zawodów na spokojnie objechałem sobie trasę: byłem mocno zdziwiony, że wokół popularnego w Częstochowie „Bałtyku” można wytyczyć ciekawą trasę z wieloma zakrętami, piachem, korzeniami, singielkami itp. Ale jak jest fajna trasa to nie ma co narzekać:

W końcu godz 12 więc startujemy – od razu ustawiłem się gdzieś na końcu stawki (przydałby się start sektorowy) aby mnie nie stratowali :P

Cale pierwsze okrążenie przebiegłem w czasie lekko poniżej 20 min czyli jak na mnie bardzo dobrze. Wbiegam do strefy zmiany gdzie zmieniam buty (tu straciłem trochę czasu bo niektórzy mieli już wpięte SPD’y w pedały i przymocowane…gumką recepturką; ot, kwestia doświadczenia), zakładam kask, biorę rower i zaczyna się to co lubię najbardziej – jazda na rowerze MTB!!! Od samego początku jest ogień, jadę mocno, szybko i sprawnie pokonuję kolejne zakręty czy bardziej techniczne odcinki. W zasadzie cały czas jadę na blacie i wyprzedzam kolejnych zawodników krzycząc dosłownie co kilka chwil: „lewa/prawa wolna” , „jadę po Twojej prawej/lewej”. Kultura na trasie wzorowa: żadnych przekleństw, wszyscy grzecznie pozwalają się wyprzedzić! Na każdej z dwóch pętli wyprzedzam po kilka/kilkanaście osób :-)

Po ukończeniu drugiego okrążenia na rowerze (a trzeciego w ogóle) ponowna zmiana: odstawiam rower na miejsce, zmieniam ponownie buty, zdejmuje kask, łyk wody i biegnę na ostatnie 3,8 km.

Ehhh szkoda, że nie ma jeszcze ze dwóch okrążeni na rowerze – pewnie odrobiłbym więcej czasu… Niedługo po starcie wyprzedzają mnie zawodnicy obok których przemknąłem na rowerze w końcowej fazie drugiego rowerowego okrążenia. Wiedziałem, że tak będzie ale myślę sobie, że trzeba biec mocno aby jak najmniej stracić. Niestety wyprzedza mnie jeszcze kilka osób – mnie udaje się wyprzedzić może ze 2 czy 3 osoby. W końcu wbiegam na metę i jest radość –> III CROSS Duathlon Częstochowa ukończony !!!

Dostałem pamiątkowy medal i talerz zupy gulaszowej z pajdą chleba – smaczne, z mięsem i nie tłuste heh. Pokonanie całego dystansu zajęło mi niespełna 58 minut co przełożyło się na miejsce 70/110 (w zasadzie do połowy stawki brakło mi nie więcej niż 2 minuty!!!). Jak na osobę nie biegającą to powiem nieskromnie, że nie ma co narzekać. Dopiero później w domu przeczytałem tytuł tej imprezy jaki pojawił się na stronie www jednej z częstochowskich gazet: „Cross Duathlon Częstochowa: zawodowcy i amatorzy rywalizowali w parku Lisiniec” – czyli startowałem razem z zawodowcami -> fajnie :P

Aha i jeszcze jedno: bieganie w stroju rowerowym to raczej średni pomysł :D

Przebiegłem 7,2 km -> razem w sezonie 2015 - 68 km


  • DST 46.00km
  • Czas 02:19
  • VAVG 19.86km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

MTB Opoczno -> Gielniów

Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 · dodano: 03.08.2015 | Komentarze 3

Dzisiaj dane mi było wystartować w cyklu MTB Opoczno w Gielniowie – „dziecku” Marka Galińskiego… Maraton ten nazywany jest „Górską jazdą w centrum Polski” co może dziwić ale… niedowiarkom proponuje przejechać dystans mega – pewnie zmienią zdanie :)
Ja jakoś nigdy nie pamiętam dokładnie co działo się na danym kilometrze wyścigu więc opis nie będzie jakiś szczegółowy. Ale po kolei: na miejsce dojechaliśmy z Agnieszką zaraz po godz. 9 więc mieliśmy sporo czasu aby przygotować się do wyścigu, rozgrzać się i pogadać z Marcinem.
Kiedy ustawiłem się na starcie było ciepło ale nie gorąco czyli pogoda idealna do jazdy – nawet zdjąłem rękawiczki i podwinąłem rękawy aby chociaż częściowo pozbyć się tej idiotycznej opalenizny. Na początek dość długi rozjazd po asfalcie na którym tempo nie było jakieś zabójcze bo nieprzekraczało 35 km/h. Następnie wjazd w pierwszy teren: zaczynają się jakieś podmokłe ścieżki, kocie doły i inne nierówności. Na jednej z nich… gubię bidon –znowu pech?! Jestem zły ale ponieważ pędzimy całym stadem wąskimi ścieżkami nawet nie myślę aby się zatrzymać i go poszukać bo mogłoby to grozić rozjechaniem. W każdym razie musiałem prosić o łyka picia. Jeden z zawodników daje mi butelkę z Oshee ale jest tam picia może na 3 większe łyki więc…oby do bufetu który zlokalizowany jest na 20 km.Podpinam się więc pod grupkę która fajnie pracuje i tak mijamy kolejne kilometry szutrówek i podobnych ścieżek kręcąc często w granicach 30 km/h. Po drodze mijamy jeszcze jakieś bajoro gdzie koło zanurza się niemal po piastę, w międzyczasie kilka innych strumyczków przez które rower trzeba przeprowadzić/przenieść. W końcu jest 20-sty km i bufet, a raczej „bufet” bo zlokalizowany na zjeździe z nawijką o ponad 90 stopni gdzie jest podjazd. Stoi dwóch Panów którzy mają w kubeczkach izotonik i wodę więc łapę kubek w biegu wylewając połowę jego zawartości na siebie. Trochę wypiłem więc cisnę dalej. Za chwilę godzina jazdy a w nogach niemal równo 24 km! Zaczynają się coraz trudniejsze podjazdy,często po korzeniach i piasku więc trzeba się nagimnastykować aby je podjechać.Jak na razie wszystko robię z siodła więc jest ok – tak miało być! :D Tylko na każdym zjeździe (który najczęściej poprowadzony jest po korzeniach więc wytrzęsło mnie mocno) jest jakieś błoto, rozmokła trawa lub kałuża więc jestem już nieźle upaprany ale jak zawsze na maratonie – człowiek omija błoto do pierwszego piasku w gębie :P A przy okazji chwilami jazda to istne rodeo czy inna jazda figurowa na rowerze :P Pamiętam też jedno podejście pod jakiś jakby nasyp z piasku z luźnymi kamieniami wielkości kawałków cegłówek gdzie ciężko jest podejść bo osuwam się kilka razy. Nagle z tyłu głośny krzyk: ”z drogiiii!!!! Zróbcie miejsce, będę podjeżdżał !!” więc wszyscy grzecznie dajemy miejsce (ciężko nazwać to ścieżką) i w tej chwili ten sam głos z tyłu „haha żartowałem !!! nawet Diabeł by tego nie podjechał !!” Ot, taki sytuacyjny dowcip :P Dalej, poza jednym podjazdem gdzie tyle co poprosiłem o wolną ścieżkę spadł mi łańcuch i musiałem zejść z roweru i kolejnym podejściem tym razem po korzeniach wszystko z siodła.Tylko zjazdy pokonywałem mocno asekuracyjnie, na hamulcach, bo… Komuś obiecałem :) W każdym razie ubawiłem się na tych wszystkich singielkach konkretnie! Przy okazji – po 2 godzinach jazdy lekki kryzys a w nogach 40 km więc średnia spadła z 24 do 20 km/h i bolą mnie nadgarstki czyli jest ciężko -> ale tak ma być bo to nie jest parada rodzinna !!!
Bo wyjechaniu z terenu na asfalt ogień do mety - na liczniku cały czas "3" z przodu. Widziałem jakiegoś zawodnika może ze 150 m przed sobą który walczył ale co chwila się odwracał więc jechał już na oparach. Gdyby dojazdówka była dłuższa pewnie bym go dogonił… Przed metą jeszcze do pokonania runda między drzewami.

W pewnym momencie słyszę głośne krzyki Marcina „dawaj Tomek !!! dawaj, dawaj !!!”.  Przez te zakręty nie wiem z której strony ten krzyk więc odpowiadam mu głośnym okrzykiem bitewnym „łaaaaaaa!!!!!” Uśmialiśmy się z tego wszyscy :)

A teraz poważniej, czas 2 godz 19 min przełożył się na:
OPEN: 37/75
M3: 12/28

Jestem zadowolony, ujechałem a nie zarżnąłem się, nic mi sięnie stało, rower też w całości więc biorąc pod uwagę ten rok to chyba do 3 razy sztuka….
I jeszcze moje spostrzeżenia:
- przydałyby się sektory startowe z podziałem dystansów,
- pierwszy bufet średnio zaplanowany,
- miejscami brak wystarczającego oznaczenia trasy przez co uciekają sekundy.
Wszystko inne super -> było Zajefajnie !!!! :)

P.S. przy okazji przekroczyłem 3 tys km w sezonie 2015 !!!


  • DST 20.00km
  • Czas 01:11
  • VAVG 16.90km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

SKANDIA MARATON LANGTEAM - Kraków

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 18.05.2015 | Komentarze 1

W zasadzie ten wpis zamieszczam tylko po to, żeby odnotować „start”…
Przygotowania, w miarę regularna jazda i wszystko na nic… Miało być 58 km a skończyło się na 20 km i proszeniu sędziego żeby uniknąć DNF’a. Wszystko przez uślizg, upadek i tylną przerzutkę która chyba na siebie przyjęła uderzenie po czym przestała ze mną współpracować :(
Zdecydowałem, aby doturlać się do mety zmieniając dystans z medio na mini (co jest zabronione regulaminem). Później uprosiłem sędziego aby zaliczyli mi chociaż dystans mini. W zasadzie poszli mi na rękę, ale dostałem karę10 min co przełożyło się na czas jazdy 1:20:45 i:

M-3 47/144
OPEN 178/618
Mistrzostwa Energetyków 13/59

Ciekawie wyniki wygląda uwzględniając sam czas jazdy, tj.bez kary z czyli 1:10:45
M-3 19/144
OPEN 68/618
Mistrzostwa Energetyków 3/59…

Przed startem: zadowolony i nastawiony na walkę....


Fotka ze znajomymi...


Coś fatalny jest ten rok jesli chodzi o starty... Ale żeby było lepiej najpierw musi być gorzej - przynajmniej tak zacząłem to sobie tłumaczyć 2 dni "po" kiedy cały ten "wnerw" już ze mnie zszedł... Trzeba się gdzieś odkuć !!!


  • DST 9.00km
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

Hurom Cup XC Góra Kamieńsk

Niedziela, 22 marca 2015 · dodano: 27.03.2015 | Komentarze 3

Na wyścig typu XC odbywający się na Górze Kamieńsk pojechałem tylko dlatego, że odległość od domu była całkiem sensowna. Miał to być mocny trening, adrenalina i próba rywalizacji z „amatorami”. Z Czewy wyjechaliśmy z częścią ekipy Jura Bike około godz. 8 więc na miejscu byliśmy wystarczająco wcześnie aby pójść na kawę, przebrać się, poskładać rowery,przejechać próbne kółko po trasie i jakieś 5 razy zmarznąć czekając na start zawodów, w moim przypadku, do godziny 13.15.
Trasa fajna: najpierw podjazd z trzema agrafkami pod stok narciarski, następnie wjazd do lasu i zjazd torem do downhill’u, dalej zjazd szerokim odcinkiem trawiastym, nawijka w prawo i znowu kawałek przez las,przejazd przed restauracją i to samo jeszcze tylko 4 razy.
Nadeszła godzina startu więc ustawiliśmy się z Przemkiem pod koniec stawki aby uniknąć jakichś niebezpiecznych sytuacji zaraz na początku; humory nam dopisywały… Zaraz po starcie dość ostro wydarłem do przodu przeciskającsię tuż obok barierek. Udało mi się od razu minąć kilka osób na prostej startowej i kilka zaraz na początku podjazdu. Sam podjazd, pomimo tego że dość długi, stromy i męczący, poszedł mi na tyle łatwo że na jego końcu byłem lekko za połową stawki co jak na XC było dla mnie wynikiem świetnym. Wjechaliśmy na wspomniany już tor downhillowy który poszedł mi gładko, szybko ale i bezpiecznie tj. bez szarżowania itp. Wyjechaliśmy na szeroki trawiasty zjazd na którym chciałem wyprzedzić jednego zawodnika i mniej więcej w chwili kiedy byłem na równi z nim wpadłem przednim kołem w dość głęboką dziurę której nie widziałem… Dalszy ciąg zdarzeń łatwo przewidzieć :(  Nie będę pisał co mnie bolało, co poobdzierałem i co poobijałem. Napiszę tylko tyle, że po upadku podszedł do mnie ratownik medyczny pytając się czy ma wzywać karetkę… Aha no i tylne koło zawiozłem do klepania bo wyglądało mało twarzowo, zresztą tak samo jak ja; na szczęście kości są całe !!
Tak więc swoje drugie w życiu xc zakończyłem nie dojeżdżając do końca pierwszego okrążenia. I jak na złość nie mam żadnego zdjęcia z tego incydentu…
Kilometry to w przybliżeniu rozgrzewka + kółko próbne potrasie + dystans od startu do upadku…


  • DST 51.00km
  • Czas 03:10
  • VAVG 16.11km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

MTB Cross Maraton (ŚLR) - etap VII Sobków

Poniedziałek, 8 września 2014 · dodano: 08.09.2014 | Komentarze 5

MTB Cross Maraton (Świętokrzyska Liga Rowerowa ŚLR) to dosyć kameralny cykl zawodów których miejsca zlokalizowane są na terenie byłego woj. kieleckiego. Góry Świętokrzyskie oraz inne, mniejsze pasma wzniesień powodują, że poziom trudności jest tak wysoki, że niejednokrotnie sukcesem jest dojechanie do mety a pokonanie wszystkich podjazdów „z siodła” daje dodatkową satysfakcję i dumę.
Sobków miał nie być (podobno) jakimś bardzo wymagającym maratonem, ale… (jak dla mnie) był :)
am start ze stadionu spokojny z powodu wąskiego wyjazdu który blokował peleton, zaraz za bramą zakręt w prawo i od razu podjazd po luźnych kamieniach. Od razu widać, kto zajął dobre miejsce w sektorze startowym które nie oddaje jego umiejętności. Przez to muszę się raz podeprzeć blokując na chwilę osoby jadące za mną – sorry. Zbieram się i podczas tego jednego podjazdu wyprzedzam na pewno około 10-ciu osób. Za chwilę jest zjazd wąskim singielkiem gdzie wolniejsi zawodnicy blokują tych szybszych i lepszych technicznie. Tu jadąc z jakimś zawodnikiem krzyczymy na przemian to „prawa wolna” to „prawa szybsza – puśćcie nas”. I tu widać kulturę na trasie ŚLR – ludzie ustępują miejsca jakby chcieli powiedzieć „jesteś szybszy -> proszę jedź !!” – to się ceni !

Na zjeździe wyprzedzamy pewnie znowu około 10 osób by za chwilę wyjechać na asfalt którym jedziemy może około 1 km po czym zaczyna się jeden z wielu podjazdów :) Podjeżdżamy pod sporą górką środkiem pola; zjeżdżam to na lewo, to na prawo i cały czas wyprzedzam. Za chwilę kawałek zjazdu, i znowu podjazd i zjazd i tak w kółko – zajefajnie!! Jeszcze przed bufetem podjazd po trawie o nachyleniu (podobno – wieści z forum) ponad 20% który pokonuję z siodełka – jest banan na twarzy. Przy okazji proszę jednego z prowadzących rower zawodników aby mnie przepuścił – ten schodzi na bok umożliwiając mi podjechanie !! – pisałem już o kulturze – każdy cykl maratonów może się od ŚLR uczyć !
Zaraz po podjeździe stromy zjazd po śliskiej trawie, w międzyczasie przejazd przez strumyczek po kładce ułożonej z palet przemysłowych; później przejazd przez strumyczek śmierdzącej wody. Ale nawet ten zapach nie był straszny – na otwartych przestrzeniach było tak gorąco że kilka kropel zimnej wody było chwilowym schłodzeniem organizmu. No i dojeżdżamy do… kamieniołomu a zaraz później do wąwozu – za takie ułożenie trasy ktoś powinien dostać nobla hehe !! Po tak technicznych ścieżkach nie miałem okazji jeździć – aż chciałoby się więcej. Za chwilę bufet do którego dojeżdżam na rezerwie bo z ostatnim łykiem picia – obsługa świetna: wszyscy podają izo i wodę czy banany niemal biegając między zawodnikami. Tu sprawa ciekawa – niech o trudności tego maratonu i piekącym słońcu świadczy fakt, że nie było żadnego zawodnika który by się nie zatrzymał. Sam wypiłem chyba ze 4 kubki izo przegryzając kilka kawałków pomarańczy. Poza tym zaraz po bufecie jest, a jakże, następny podjazd, i zjazd, i podjazd...
Jeden ze zjazdów ( nie wyglądałem już jakoś wyjątkowo rześko) :

Często jazda z prędkością 13km/h sprawia wiele wysiłku, są miejsca gdzie miele na młynku 5-6 km/h ale chęć podjechania z siodełka i satysfakcja kiedy mijam zawodników prowadzących rower jest silniejsza od piekących mięśni ! :) Za chwilę będzie malowniczy odcinek wzdłuż Nidy aby później wjechać w teren trudniejszy niż pokonane wcześniej podjazdy. To wszystko przez korzenie które mocno wybijają z jazdy i odbierają przyjemność. Do tego dochodzi ból rąk i co gorsza – coraz mocniejszy ból pleców. Ten ostatni uniemożliwia mi jakąś sensowniejszą jazdę co powoduje, że w głowie pojawia się coraz silniejsza myśl „ja chcę już metę”. No ale nie jest tak kolorowo – trzeba się jeszcze kilka kilometrów pomęczyć. Dodatkowo w okolicach 3 godziny jazdy zaczynają pojawiać się skurcze :( - tego nie brałem pod uwagę :( Tym bardziej, że zaraz przed metą organizatorzy zafundowali nam jeszcze jeden podjazd. Chciałem go szybko pokonać ale z powodu tych nieszczęsnych skurczy musiałem turlać się na młynku jakieś 7km/h. Jakoś wjechałem ale w międzyczasie wyprzedziły mnie 2 osoby :/ Staram się jakoś utrzymać jednej osobie na kole ale nie jest łatwo. Po wyjeździe na asfalt ktoś ze Służb porządkowych krzyczy, że za 100 metrów jest meta więc nie wiem jak, i nie wiem skąd miałem siły ale finiszuję wyprzedzając zdziwionego zawodnika który wyprzedził mnie kilkanaście sekund wcześniej. Wpadam zmęczony i trochę obolały na metę. Ale jaka radość temu towarzyszy :)

Teraz tylko słodki bufet i makaron z sosem mięsnym, myjka, chwila odsapnięcia, pakowanie i czas na drogę do domu.

Co do wyników to mówiłem, że biorąc pod uwagę poziom trudności tras jakie oferuje ŚLR oraz poziom wytrenowania zawodników, sukcesem będzie miejsce w środku stawki. Okazało się, że jest troszkę lepiej i czas 3 godz. 10 min przełożył się na:

102/207 OPEN
28/44 kat. – jakim cudem jestem w M2 wie tylko organizator.

I jeszcze jedno -> wartym odnotowania jest fakt, że wyścigu nie ukończyło prawie 30 osób !!

było zajebiście !!!