Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Tofik83 z miasta Częstochowa. Mam przejechane 24264.10 kilometrów + około 5000 km poza bikestats. Jeżdżę z prędkością średnią 25.01 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Tak było: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Tofik83.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

z foto

Dystans całkowity:2224.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:101:21
Średnia prędkość:22.36 km/h
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:54.26 km i 2h 21m
Więcej statystyk
  • DST 46.00km
  • Czas 02:11
  • VAVG 21.07km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jest cieniutko, a może to...

Poniedziałek, 8 maja 2017 · dodano: 08.05.2017 | Komentarze 0

...wiatr wiał w złą stronę. Albo ubrałem się za ciepło. Ewentualnie to przez rower któremu po zimie przydałby się serwis. A tak poważniej to prawie 3 miesiące bez roweru powodują, że można się zmęczyć nawet na prostej trasie. Z tysiąclecia do ronda III Krzyży przy JPII, dalej ścieżką w okolice Galerii i dalej wałem nadwarciańskim na Dąbie. Dalej przez tereny pohutniczne do rowerostrady. Rowerostradą do Odrzykonia, dalej Skrajnica i Olsztyn. Powrót drogą p.poż. i niebieskim szlakiem. Nawet raz nie wrzuciłem na raz, cała trasa na spokojnie, bez próby zasapania się (akurat to zajęłoby mi chwilę...). Po 20 minutach pierwszy ból pod kolanem który później pojawiał się i znikał... To pewnie ze starości :D Ale zrobiłem za to 3 wspaniałe zdjęcia żeby mi później ktoś nie powiedział, że kłamię ;)


Trochę bliżej:

Sierściuchy:



  • DST 48.00km
  • Czas 02:28
  • VAVG 19.46km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bajkowo / bajecznie

Niedziela, 15 stycznia 2017 · dodano: 15.01.2017 | Komentarze 1

Szkoda było nie wykorzystać wolnego dopołudnia więc na rower pomimo, że warunki średnio zachęcały do jazdy.
Ale nie żałuję!  jak tylko wjechałem na niebieski szlak i zobaczyłem to:

nie było innej opcji. Trzeba było jechać dalej. Żadnych świeżych śladów przede mną (foto wyżej) więc można rozdziewiczyć kawałek szlaku :)
A tu po "oglądnięciu" się za siebie - tylko mój ślad. Cóż, wszystko przykryte śniegiem więc lekko mną miotało:

A tu w okolicach punktu pobory wody niedaleko Monaru:

Spokój, cisza, piękne widoki :)

I jeszcze jedno zdjęcie:


Uciapałem się masakrycznie, miejscami trochę się namęczyłem, rower pokryty grubą warstwą śniegu ale  było warto!!
Dzisiaj też kilka razy mną "miotnęło" ale gleby w tym roku jeszcze nie zaliczyłem.


  • DST 51.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 25.50km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sezon 2016 zaliczony na 5+ !!!! :-]

Piątek, 30 grudnia 2016 · dodano: 30.12.2016 | Komentarze 3

Sezon rekordowy zarówno pod względem kilometrażu o którym nawet się "fizjonomom nie śniło"  a nie jeździłem cały luty i dobrą połowę grudnia :)
Do tego kilka startów w maratonach gdzie zajmowałem miejsca które przez zawodami brałbym w ciemno !



  • DST 46.00km
  • Czas 01:43
  • VAVG 26.80km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

Troszkę dalej, ciut szybciej

Czwartek, 24 listopada 2016 · dodano: 24.11.2016 | Komentarze 0

Zwykła szosa więc nie ma co pisać.
Za to wreszcie (po wieeeeelu miesiącach, jeśli nie latach) udało mi się zaktualizować zdjęcie (jakość mocno średnia) roweru !!!
Jak widać maszyna stoi na tle pięknej ściany w pięknym korytarzu piwnicznym ;)








  • DST 38.50km
  • Czas 01:55
  • VAVG 20.09km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

VI Maraton MTB Jastrzębi Łaskich

Niedziela, 25 września 2016 · dodano: 29.09.2016 | Komentarze 4

25-09-2016 w Łasku koło Łodzi odbył się VI Maraton MTB Jastrzębi Łaskich (Jastrzębie Łaskie to klub kolarski z Łasku). Kiedy przeczytałem o możliwości wybrania trasy 60-cio (tzw. Giga – 3 pętle po 20 km) i 30-sto (tzw. Mini – 3 pętle po 10 km) kilometrowej, ze względu na średnio regularną ostatnio jazdę, postanowiłem pojechać krótszą trasę traktując wyścig treningowo. Miał być trening a wyszedł kawał mocnej jazdy, ale po kolei…
Do Łasku dojechałem w okolicach godz. 10 i w zasadzie od razu poszedłem załatwić formalności w Biurze Zawodów. Następnie pora na zjedzenie czegoś oraz na przygotowanie się do startu: przebranie, sprawdzenie ciśnienia w kołach, dopompowanie amortyzatora i wreszcie rozgrzewka. Jeździłem po szosie ale zacząłem rozmawiać z 2 osobami i postanowiliśmy przejechać się kawałek trasą maratonu. Tak nam się spodobało że przejechaliśmy jedno całe okrążenie więc widziałem czego można się spodziewać. Pierwszy raz podczas rozgrzewki przejechałem 24 km! Do tego piękna, wręcz letnia, pogoda więc nic tylko jechać :)



Start odbył się punktualnie o godz 12 z boiska na terenie szkoły z tym, że najpierw jeszcze tzw. runda honorowa wokół boiska której w zasadzie nigdy nie ma bo ludzie od razu jadą na maksa. Zaraz wyjazd z terenu szkoły i dosyć szeroka szutrowa droga gdzie jechaliśmy coś około 35 km/h. Za chwilę droga lekko się zwężała (unosiły się też niesamowite tumany kurzu) i zastanawiałem się kiedy ktoś, przez tzw. „mistrzów pierwsze prostej”, zaliczy pierwszą glebę. Niestety nie trzeba było długo czekać – kilka rowerów przede mną ktoś efektownie poleciał zabierając ze sobą chyba ze 2-3 osoby.



Udało mi się wyhamować i ominąć te osoby, jeszcze kawałek jedziemy szeroką drogą ale już za chwilę w lesie, droga zwęża się do pojedynczej, wyboistej, krętej ścieżki i tak prowadzi zdecydowaną większością trasy. Teraz jedziemy wąskim singielkiem między drzewami wzdłuż rzeki – trzeba uważać bo chwila nieuwagi może zaowocować wpadnięciem do wody a chyba nikt nie miał na to ochoty, a przynajmniej nie z rowerem :) Ścieżka jest kręta, jest sporo niewidocznych, bo pod trawą, dziur i kilka piaszczystych uskoków więc prędkości nie są oszałamiające. Jedzie się jednak dość płynnie – selekcja na pierwszej prostej chyba dokonała się sama. Dojeżdżamy do mostu nad rzeką pod który podjeżdżamy po wale przeciwpowodziowym aby z tego samego wału niemal zeskoczyć po drugiej stronie rzeki. Dalej trochę po piasku z najbardziej denerwującym odcinkiem poprzecznych dołów które wytrzęsły wszystkimi konkretnie a zaraz dalej śmigamy po glinie (?) lub czymś innym co było mokre i grząskie. Trasa cały czas wąska tak, że nie ma szans na wyprzedzenie ani zostanie wyprzedzonym.
Wysokie krzaki i trawa o które zahacza się kierownicą i kolanami skutecznie uniemożliwiają takie manewry. Ale nie jest to długi odcinek. Maleńki podjazd, kawałek szutru i znowu kawałeczek podjazdu do luźnych kamieniach, znowu kawałek szutru i rozjazd. Tu teren dla mnie przyjemniejszy (bo bez tych nieszczęsnych poprzecznych przeszkód), ścieżki wąskie a na nich ściółka leśna z niewielką ilością piachu.



Ten fragment można pokonać dosyć sprawnie ale trzeba trochę pobalansować między drzewami i uważać by nie zahaczyć kierownicą o któreś drzewo– na rekord prędkości nie ma co liczyć :). Dalej przejazd przez wielkie łachy piasku w ilości chyba 3 – istne piaskownice... Znowu kluczenie po lesie, jakiś jeden czy drugi podjazd. Gdzieś jest jeszcze mały zeskok z jakiegoś wału prosto w piach gdzie nie sposób ukręcić – trzeba zeskoczyć z roweru, przebiec kilka metrów i ponownie na rower wskoczyć. Jeszcze w lesie trzeba się trochę rozpędzić aby przeskoczyć przez 2 poprzecznie rzucone/powalone drzewa. Dalej już bez żadnych dziwactw w okolice szkoły gdzie trasę wytyczono chyba większością alejek z przyszkolnego parku :)



Aha no i obowiązkowy, po każdym okrążeniu, przejazd wokół boiska co okazało się fajnym pomysłem bo można było dopingować „swoich” zawodników. Po wyjeździe z terenu szkoły to samo co powyżej jeszcze 2 razy…
Okazało się, że pętla nie ma 10 km ale niedużo brakuje do 13 km – licznik pokazał mi ok. 38,5 km.
Oznakowanie trasy bardzo dobre, w wielu miejscach stały osoby które kierowały zawodników we właściwą stronę więc nie było możliwości aby się zgubić. Na mecie (obok boiska) 2 stoiska gastronomiczne gdzie podawano posiłek regeneracyjny (smaczny makaron z sosem mięsnym) ale gdzie również osoby nie startujące mogły coś kupić dla siebie.

Generalnie fajna impreza, fajna trasa (która pomimo braku podjazdów/przewyższeń) dała mocno w kość. No i nawet wynik fajny bo w ćwiartce :P : z czasem 1 godz 55 min zająłem 16-ste miejsce na 65 zawodników na dystansie Mini :-)




  • DST 52.50km
  • Czas 02:28
  • VAVG 21.28km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Luźną nogą

Wtorek, 20 września 2016 · dodano: 20.09.2016 | Komentarze 2

Dzisiaj udało się skorzystać z zaproszenia Skowronków :)
Pod skansen poza prowodyrami całego zamieszania i mną (nawet udało mi się dzisiaj nie spóźnić, ha ! :D) przyjechał jeszcze Rafał. W 4-osobowym składzie pojechaliśmy p.pożką do Olsztyna. Tu mini pauza na rynku a później mini rundka po Sokolich Górach. Powrót także p.pożką.
Dzięki za towarzystwo i do następnego !!!
Pozdrawiam :-)

a tu jeszcze dowód na to, że na prawdę tam byłem :)

foto: Skowronek (dzięki !!!)



  • DST 46.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 21.23km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

MTB CROSSMARATON -> Morawica

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 11.08.2016 | Komentarze 0

7-08-2016 nadszedł czas na „wakacyjną Morawicę” - tak organizator cyklu MTB CROSS MARATON określił ten wyścig. Wakacyjna, bo miało być „tylko” 505 metrów przewyższeń na 45 km więc, nie oszukując się, jak na ten cykl zawodów to raczej mało. Ale mała ilość przewyższeń nie musi przekładać się wprost na stopień trudności trasy.



Start zawodów odbył się jak zawsze, o godz. 11, z centrum Morawicy. Przez miasto byliśmy poprowadzeni przez policyjny radiowóz i już wtedy prędkość (na szosie) dochodziła do 40 km/h. Przyznaje, obawiałem się, że braknie mi przełożeń :) Na szczęście asfaltowa dojazdówka nie jest długa więc za chwilę zaczyna się redukowanie biegów bo wjeżdżamy w wąską ścieżkę (gdzie przez nagłe niepotrzebne przyhamowanie kogoś z przodu na chwilę nie tylko ja stanąłem na przednim kole…) z pierwszym krótkim ale stromym podjazdem gdzie już trzeba zrzucić na najmniejszą tarczę z przodu i gdzie już są osoby które rower wprowadzają. Jak jest powoli do góry to znaczy, że zaraz będzie szybciej na dół. No i jest – ścieżki podobne do tych jakie mamy w okolicach Częstochowy więc jedzie mi się bardzo dobrze i szybko więc można wyprzedzić kilka osób.



Po jakimś czasie oglądam się za siebie i….jest pusto – razem z 2 zawodnikami oderwaliśmy się od całego peletonu i chyba jesteśmy gdzieś między czołówką i pozostałymi zawodnikami. No to rewelka !! Tempo chyba każdemu pasuje, co chwilę ktoś wychodzi na zmianę więc myślę sobie, żeby jak najdłużej utrzymać się w tej grupce. Ale… na jakimś korzeniu dobijam tylnym kołem tak, że słyszę i czuję jak obręcz przygniata oponę z dętką i uderza właśnie w korzeń. Spoglądam na tylko koło i zastanawiam się czy złapałem kapcia – na razie jest ok więc zasuwamy dalej. Niestety jak na którymś zakręcie mocno uciekł mi tył i dobiłem tylne koło jeszcze ze 2 razy zrozumiałem, że zrobiła się w dętce jakaś mała dziura przez którą uchodzi powietrze. Trzeba zmienić dętkę :( Zjeżdżam na bok, patrzę na licznik, a to jest 8 kilometr trasy i 20 minut jazdy więc średnia na poziomie 24 km/h ! Zaczynam wymieniać dętkę (przy okazji zalewa mnie pot), zajmuje mi to około 9 minut (przekonuje się o tym porównując czas jazdy z mojego licznika i czas końcowy na mecie). W zasadzie wyprzedzają mnie wszyscy… Więc teraz jedna myśl – ma być „ogień” do mety, muszę wyprzedzić jak najwięcej ludzi!! Nikomu nie mogę odpuścić!
No to zaczynam zabawę od początku – ruszam mocno ale równo, bez niepotrzebnych zrywów. Za chwilę doganiam pierwsze osoby, później kolejne, i kolejne. Poznaję niektóre osoby jak wyprzedzały mnie na przymusowym postoju.



Niedługo dalej jest pierwszy punkt kontrolny gdzie ktoś robi zdjęcia. Wyprzedzając kogoś krzyczę do fotografa, że poproszę o ładne zdjęcie co wynagrodzi mi nerwy związane z wymianą dętki. W odpowiedzi słyszę, że „jest bardzo ładne” :P Dojeżdżamy do pierwszego bufetu który miałem ominąć ale okazuje się, że uzupełnienie bidonu jest konieczne. Dodatkowo wylewam sobie na kark kubek zimnej wody, dalej jedzie mi się cały czas bardzo dobrze. Kiedy widzę przed sobą kolejną osobą tłumaczę sobie, że z tym zawodnikiem walczę o zwycięstwo więc gonię – taka wyjątkowo skuteczna automotywacja heh. Po jakimś czasie doganiam zawodników tylko nieznacznie ode mnie wolniejszych więc wyprzedzanie przychodzi trudniej bo niejednokrotnie przez jakiś czas tasujemy się na trasie, czasami nie ma miejsca żeby wyprzedzić, ewentualnie nie odpuszczają więc trzeba przyśpieszyć aby ich „urwać z koła”. W pewnym momencie jadę i widzę przed sobą…rzekę!! Bez mostu, bez kładki! Nie decyduję się przejechać, przenoszę rower w wodzie po kolana, wskakuję na siodełko, w butach bajoro :) ale jadę dalej. Kilka kilometrów dalej znowu rzeka (pewnie ta sama) i znowu konieczność przenoszenia roweru. W okolicach 30 km najtrudniejszy podjazd tego wyścigu. Duża stromizna przypominająca trochę podjazd pod częstochowską Górę Ossona ale wydająca się bardziej stroma. Widzę, że ludzie schodzą z rowerów więc krzyczę, żeby dali szansę powalczyć – wszyscy ustępują miejsca a mnie…udaje się podjechać wyprzedzając kilka osób. Ktoś krzyczy „brawo, gratuluje” – fajne zachowanie bo mocno motywujące. Zaraz jest jednak kawałek zjazdu i druga część podjazdu. Tu też wyprzedzam walcząc do końca, zatrzymuje mnie poprzeczny, wytarty, mokry i przewrócony pieniek drzewa na którym przekręca mi tylne koło przez co staję w momencie i pewnie dość komicznie (bo przy zerowej prędkości) upadam na bok nie zdążając wypiąć się z bloków. Ale co powalczyłem to moje, nie odpuściłem do końca! Dalej stromy zjazd gdzie nauczony doświadczeniem z Piekoszowa sprowadzam rower. Nie ma co ryzykować, najważniejsze aby w całości dojechać do mety. Tu niestety wyprzedzają mnie osoby które ja wyprzedziłem na podjeździe. Za jakiś czas doganiam i wyprzedzam ich na mniej technicznych odcinkach. Dalej nic godnego uwagi długo się nie działo.



Mijam drugi bufet z którego „w locie” biorę tylko kubek wody polewając ponownie kark. Po drodze jeszcze kogoś wyprzedzam. Ciekawiej jest na jakieś 2-3 km przed metą gdzie na ostatnim podjeździe po luźnych kamieniach/tłuczniu zbliżam się do jednego zawodnika i siadam mu na koło na zjeździe. Teraz jest zakręt o 90 stopni w prawo i ostatni szutrowy podjazd. Siedzę mu na kole i czekam tylko aż się spojrzy za siebie. Ogląda się, za chwilę z powrotem odwraca głowę w kierunku jazdy a ja wtedy zjeżdżam na drugą stronę i atakuję. Widzę, że próbuje usiąść mi na koło ale tyle co to robi przejeżdżam na drugą stronę. Zmieniam stronę podjazdu chyba ze 3 czy 4 razy, dodatkowo wiatr wiejący w twarz robi swoje aż…zostaję sam :D Teraz już tylko delikatny zjazd do mety. Jadę równo ale i spokojnie aż na kilkadziesiąt metrów przed metą mam tego samego zawodnika na plecach. Jak tylko go zobaczyłem od razu dokręcam ile sił w nogach by po chwili wstać na pedały i samotnie przekroczyć linię mety -> finisz wygrany!!



Patrzę od razu na licznik a ten pokazuje 46 km i czas jazdy 2 godz i 10 min.
Po chwili przychodzi sms od organizatora gdzie widnieje czas 2 godz i 19 minut… straciłem około 9 minut na wymianę dętki. Wielka szkoda, ale cóż – takie jest to rowerowanie. Ja pierwszy raz od kilku lat złapałem kapcia na maratonie. Lepszy kapeć niż np. zerwany łańcuch czy pokrzywiona przerzutka (kiedyś to przerabiałem…) które w zasadzie często uniemożliwiają kontynuowanie jazdy.
Wyniki organizatora więc uwzględniające czas pobytu na trasie, więc 2 godz. 19 minut :
OPEN 101/168
M3 43/72

Z powyższego wynika, że od wymiany dętki wyprzedziłem jakieś 60 osób. No i nie byłbym sobą gdybym nie sprawdził wyników odejmując sobie tylko te stracone 9 minut. Okazuje się, że gdyby nie kapeć byłbym OPEN 73/168 i M3 27/72. Byłaby życiówka na tym cyklu…
O ile o oznakowaniu trasy tym razem złego słowa nie powiem, to zupa grochowa z chlebem jako posiłek regeneracyjny średnio mi podpasował…

  • DST 50.50km
  • Czas 02:53
  • VAVG 17.51km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

MTB CROSSMARATON -> Piekoszów

Niedziela, 5 czerwca 2016 · dodano: 13.06.2016 | Komentarze 2

W Piekoszowie, z przyczyn osobisto-sentymentalnych musiałem być. I byłem:)

Chciałoby się powiedzieć – kwintesencja MTB :)  I, jeśli chodzi o trasę to tak było, ale po kolei a raczej tyle ile pamiętam…
Sam start opóźniony o kilkanaście minut ale to akurat nie wina Orga – dostali podobno telefon że jakiś nieplanowany wcześniej pociąg ma jechać, a ponieważ na trasie był przejazd przez przejazd :P podjęto, moim zdaniem słuszną decyzję, o przesunięciu startu. No, ale startujemy. Runda rozjazdowa po asfalcie/kostce brukowej ma jakieś 20 m!! I od razu szuter a dalej bardziej terenowa jazda.

Jeszcze przecięcie drogi asfaltowej, może znowu ze 20m asfaltu i zaczyna się za chwilę jazda wąską ścieżką gdzie mieści się 1 rower i od razu trzeba mielić. Po paru minutach pasowałoby się napić ale okazuje się, że…zgubiłem bidon ;(  Nie wiem który to już raz, ale wnerw był mocny tym bardziej, że trasa długa, ciężka a temperatura wysoka! Dalej wjeżdżamy w normalniejszy teren, tzn zaczynają się długie, ale łatwe technicznie, podjazdy - wszystko do podjechania. Muszę prosić co kilka minut obcych ludzi o łyk picia. Prawie wszyscy dzielą się tym co mają. Myślę sobie, żeby nie jechać teraz za mocno bo bufet dopiero na 20km. Gdzieś po drodze ktoś daje mi bidon 0,5l – wybawca :D Ale jest w nim tylko, czy może „aż” woda. Dojeżdżam do bufetu gdzie muszę się zatrzymać (nie planowałem) i kiedy dziewczyny z obsługi nalewają izotonik ja wypijam ze 2 kubki. Po kilku minutach zaczynam jechać lepiej.

Od bufetu robimy pętlę o długości 7 km która wydawała się tylko podjazdem hehe bo zjazd po piachu więc nie było się gdzie rozpędzić a jeszcze trzeba było dokręcać żeby się nie zakopać. Na 27 km ten sam bufet więc mając na uwadze upał i jeszcze 23 km dopełniam bidon do pełna i zasuwam dalej. Tu mijam się z jednym gościem któremu siedzę chwilę na kole, chcę dać mu zmianę ale mówi że oszczędza siły na jakiś mega podjazd na 30 km. Pomyślałem, że jak tak to może też chwilę odsapnę. No to odsapnąłem i podjechałem niemal gwałcąc się czubkiem siodełka :) Dalej ciągle do góry lub na dół. Mijam ludzi którzy połapali kapcie, jednego zawodnikowi jadącemu przede mną strzelił łańcuch – współczuję i jednocześnie cieszę się, że miałem więcej szczęścia.

Dalej kolejny podjazd, dalej zjazd i okazuje się, że dosyć szybko (za szybko) najeżdżam na zjazd nazywany na forum „zjazdem ś.p. Marka Galińskiego” – usiana dużymi kamieniami porośniętymi mchem i przykryta trawą ścianka w dół. Zdążyłem tylko przesunąć tyłek za siodełko i krzyknąć „o k...a!!!” ostrzegając jadących za mną którzy zaczęli wcześniej hamować. Ja ten zjazd niestety podzieliłem na 3 części: 1/3 zjechałem czy raczej pomiotało mną na kamieniach, 1/3 przeleciałem (przez kierownice na te kamienie) i 1/3 sprowadziłem rower. Tutaj WIELKI minus dla Orga – na całym maratonie nie było żadnej tabliczki z „!!!” która informowałaby o miejscu trudnym technicznie/niebezpiecznym. Widząc takie oznaczenie pewnie wiele osób zachowałoby wzmożoną czujność i nie byłoby później kolejki do punktu medycznego! Ja nie odważyłbym się zjechać - sprowadziłbym rower. Pozbierałem się jednak jakoś i pojechałem dalej, ale już asekuracyjnie na zjazdach. Zresztą niedaleko była kolejna ścianka gdzie wszyscy zbiegali tak, że prowadzone rowery chciały nas wyprzedzić… - tu też powinno być oznaczenie !!! No ale jedziemy dalej aż dojeżdżamy do jakichś schodów na trasie – całkiem serio -> chyba ze 30-40 wysokich stopni będących częścią szlaku pieszego po których rower trzeba było wnieść. No to jakoś wniosłem chociaż przyjemne to nie było. Za jakiś kawałek, gdzieś w okolicach 42 km…bufet którego miało nie być ale okazało się, że dzieciaki z krótszego dystansu pomyliły trasę i pojechały na większą pętlę i to dla nich jak będą wracały.

W tym miejscu kolejny minus – oznaczenie trasy miejscami fatalne, o zamieszaniu z kolorami strzałek nie wspomnę. Wiele osób pomyliło trasę. Mnie się ta sztuka na szczęście nie udała ale to przez przypadek. Gdybym miał nadrobić ze 20 km chyba bym umarł ;) Końcówka częściowo pokrywała się z początkiem – jakieś niewidoczne, bo pod trawą, kocie doły które wytrzęsły wszystkimi niesamowicie. No ale jest meta – czas poniżej 3 godzin i miejsce w 100 daje satysfakcje chociaż pewne zniesmaczenie pozostaje. No ale makaron był smaczny, nawet bardzo !!!

Generalnie poza minusem z oznakowaniem trasy i WIELKĄ wpadką za brak oznaczenia miejsc niebezpiecznych było świetnie. Ujechałem się mocno (na trasie minąłem 2-3 osoby siedzące na trawie; kiedy zapytałem czy jest ok odpowiadały, że to skurcze...) i zadowolony wróciłem do domu. Tylko ręka wyglądała wieczorem (już umyta) tak:


No to teraz wyniki
OPEN mężczyźni  ->  94/193
OPEN OPEN  -> 96/209
M3 -> 38/82

p.s. pozdrowienia dla Renaty!


  • DST 65.00km
  • Czas 03:01
  • VAVG 21.55km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skandia LangTeam Kraków

Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 12.05.2016 | Komentarze 3

Krakowska Skandia to od kilku lat Mistrzostwa Polski Energetyków więc jak tylko jest możliwość to trzeba jechać :) Tym bardziej, że w zeszłym roku moja ambicja została mocno podrażniona :D

Nigdy nie udaje mi się zapamiętać trasy krok po kroku więc opis jaki jest każdy widzi:
Po starcie runda rozjazdowa wokół błoni co okazało się świetnym pomysłem organizatorów bo do wjazdu w teren stawka rozciągnęła się na tyle, że w zasadzie nie było korków. A teren nie był byle jaki (chociaż wiele osób pomyśli, że w Krakowie ciekawych ścieżek się nie znajdzie) czego wynikiem wiele osób prowadzących rowery już na początku w Lasku Wolskim.

Dla mnie jedynym kawałkiem nie do podjechania, przez błoto i ślizgające się koło, był wąwóz więc kilkanaście kroków trzeba było z rowerem biec. Tutaj też, tzn jeszcze w Lasku Wolskim, okazywało się, że w zasadzie co chwilę trzeba było mielić na młynku żeby podjechać. Zjazdy z kolei szybkie i kręte co z kolei wymagało posiadania dobrej techniki jazdy (której mi brakuje) – ale zabawa konkretna. Dalej wyjazd z terenu, przejazd przez mostek nad drogą i kawałek asfaltowo, szkoda tylko że pod wiatr który na odkrytych przestrzeniach mocno utrudniał jazdę. Z całej trasy zapamiętałem to, że praktycznie cały czas było do góry albo w dół :P Nawet asfaltowe podjazdy które nie wydają się być nie do podjechania trzeba było kończyć na młynku – czyli fajnie bo człowiek kręci jak szalony licznik pokazuje średnią rzędu 7-9 km/h. W jednym takim miejscu gdzie górka wydawała się nie mieć końca stało dwóch kibiców i już z daleka biło brawo i krzyczało „brawo, brawo!” – fajne, motywujące zachowanie. Było też kilka odcinków widokowych jak chociażby wyjazd z terenu na jakąś polanę i widok pagórków porośniętych rzepakiem – jak malowane! Były też kawałki widokowe w lesie – jakieś wąskie ścieżki a obok kilka metrów w dół -> jakiś wąwóz czy „cuś” :D. Był też drugi bufet na którym musiałem się, zgodnie z planem, zatrzymać. Był długi zjazd po kamieniach po których miotało wszystkimi jakby byli na jakimś detoksie :P Znalazło się kilku zawodników którzy mieli nieszczęście złapać kapcia jak i takich którzy zaliczyli glebę. Do tego jakieś kolejne błota, kałuże itp. przez co tak dokładnie wyczyszczony i nasmarowany rower nadawał się do ponownego czyszczenia a ja do prania… Aaaa no i na koniec ostatni podjazd po kostce brukowej gdzie tyle co wyprzedziłem jedną osobę po czym zrzuciłem łańcuch na młynek i łańcuch mi spadł więc człowiek zatrzymuje się wtedy w momencie; generalnie musiałem zejść z roweru 3 razy. Poprawiłem łańcuch i dogoniłem tego samego zawodnika a zaraz dalej minął nas pilot i dwóch zawodników w najdłuższego dystansu którzy minęli nas na tym podjeździe jak furmankę z gnojem :)

Ostatni fragment to szybki zjazd kawałkiem podjazdu z początku wyścigu na którym trzeba się było trochę nagimnastykować, kawałek po asfalcie, dalej po trawie i koniec, meta. Fajne uczucie kiedy wpadasz na metę i walczysz o każdą sekundę a znajomi drą się jak poparzeni dopingując –> wtedy dociska się pedały nawet rzęsą i zapomina się na chwilę o zmęczeniu :)

Zakładałem, że wykręcenie czasu w okolicach 3 godzin będzie świetnym wynikiem, a zejście poniżej 3 godzin to będzie już rewelka. Okazało się, że z licznika wyszło mi 2 godz i 59 minut a czas podany oficjalnie to 3 godz i 1 minuta – wiadomo -> postój na bufecie + nałożenie łańcucha. Ale generalnie – jest a raczej było SUPER !!!

Generalnie z czasu jestem zadowolony, trasa świetna, wynik w Skandii też mnie satysfakcjonuje tylko klasyfikacja energetyków mi się nie podoba :P

Skandia Open: 143/535
Skandia M-3:      51/214
Mistrzostwa Polski Energetyków open    17/70
Mistrzostwa Polski Energetyków M-1       7/40

A tu jeszcze na czyściocha przed startem:




  • DST 52.50km
  • Czas 02:24
  • VAVG 21.88km/h
  • Sprzęt KTM Chicago
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Olsztyn

Niedziela, 24 stycznia 2016 · dodano: 24.01.2016 | Komentarze 1

Dzisiaj pobujaliśmy się trochę z Bykiem po terenie. Niby proste technicznie ścieżki ale jak trochę nami dzisiaj porzucało. Mnie nawet raz przewróciło i to w takim miejscu, że wstyd....

uciapany ale zadowolony - foto by Byku ;)